„Trójka dzieci to lajtowy wstęp do wielodzietności”.
Każdy chce robić dobrze. Nikt nie chce robić źle. Ale przede wszystkim chcemy mieć PEWNOŚĆ, że robimy dobrze.
Nie wiem, czy Wy to odczuwacie, ale jesteście ze mną w drodze. Drodze do stawania się dobrą matką, drodze do doceniania doświadczenia macierzyństwa i czerpania z niego.
Powracam z blogowego niebytu, by podzielić się z Wami moją nową mantrą. I pomaga mi ona dużo bardziej niż: „ommm, jestem jebanym, spokojnym nenufarem na tafli spokojnego jeziora”.
No to bez dalszych ceregieli zapraszam na historię mojego trzeciego porodu. Naszykujcie sobie herbatkę i coś do jedzenia, bo trochę to zajmie.
W końcu wpis na miarę bloga „parentingowego” – będzie fizjologia, śluz, fazy porodu i wszystko, co dla ludzi bez dzieci jest zupełnie nieinteresujące. A także o tym, jak zostałam hipiską i oszołomem. Zapraszam.
W tym wpisie wyjaśnię Wam, dlaczego nie jesteście rodzicami, którymi mieliście być, a Wasze dziecko nie jest takie, jakie miało być. Oto ja – piąty jeździec Apokalipsy – Malkontent Życiowy i Niszczycielka Wielkich Złudzeń. Jeśli macie ochotę zachować swoje, to odpuśćcie sobie ten wpis. A jeśli przeczytacie, to potem nie miejcie pretensji.
Robienie tak, „jak Ci serce matki podpowiada” jest mocno przereklamowane. No ale mówię to ja – matka bez instynktu macierzyńskiego. Z drugiej strony – jako psycholog wiem, że często nasze odruchowe reakcje bywają fatalnie błędne.
Aneta i Michał mają roczną córkę. Córa każdej nocy budzi się o 3 i uznaje, że ona się teraz będzie bawić. Zasypia o 6. Co robią rodzice? O 3 wzywają matkę Michała, która mieszka klatkę obok. Babcia przychodzi bawić się z małą, a potem wraca do domu. I tak co noc.