Ludzie nie są z kruchego szkła

Chciałabym dzisiaj spróbować namówić Was do przejścia od słów do czynów. Czyli pogadajmy o tym, dlaczego tak bardzo lubimy deklarować, że mówimy innym prawdę, a tak rzadko to realnie robimy. I jak to zmienić.

Jakby się tak spytać ludzi czy wolą kłamstwo czy prawdę to większość powie, że prawdę. Jakby ich spytać, czy chcieliby wiedzieć, co ludzie o nich naprawdę sądzą, to pewnie by powiedzieli, że tak. Wszyscy tak optują za tą szczerością i wszyscy tak się zarzekają, że lubią szczerość i sami są szczerzy, ale jak trzeba komuś powiedzieć, że mu brzydko z ust pachnie to… chętnych nie ma.

No i tu oczywiście pada stwierdzenie: „no, tak… ale to coś zupełnie innego! Przecież to by sprawiło tej osobie przykrość!”. Ludzie najczęściej usprawiedliwiają swoje kłamstwa w tej materii tak zwaną „delikatnością”. W ogóle „białe kłamstwa” mają masę zwolenników. Niestety, mam poczucie, że tego rodzaju kłamstwa zwykle pomagają, ale głównie… kłamiącemu. Mam wrażenie, że to nie chodzi tak naprawdę o „nie sprawianie przykrości”, co o uniknięcie krępującej sytuacji. Bo czym innym jest nieść „prawdę” i „szczerość” na sztandarach, a czym innym – zaprezentowanie tych wartości w realnej sytuacji z drugim człowiekiem pomimo tego, że może być krępująco albo niemiło.

Strasznie mnie irytuje, że jak się z ludźmi rozmawia, to większość się zarzeka, że oni to „mówią co myślą” i „walą prawdę prosto z mostu” i tak dalej. A takich osób, które NAPRAWDĘ mówią, co myślą i nie boją się wprost przekazać swojej negatywnej opinii na temat drugiej osoby w realnych sytuacjach, to znam może pięć. Z czego jedną podejrzewam o niezdiagnozowanego Aspergera. Czemu się tak pastwię nad tymi wszystkimi ludźmi (wśród których zapewne są też osoby właśnie czytający te słowa)? Bo mnie to wkurwia. Bo sporą część życia czułam się jak ostatnia sierota, jak ci wszyscy ludzie gadali, jak to szczerze mówią co myślą. Teraz już spoko, teraz mi przeszło. Teraz na takie słowa w zaciszu mojej głowy parskam śmiechem. Może kiedyś nawet będę wystarczająco szczera, by zacząć parskać śmiechem głośno.

http://www.glosywmojejglowie.pl/2011/07/08/grom-z-jasnego-nieba/

A co ze mną? Czy ja zawsze mówię, co myślę? Obcym ludziom – zazwyczaj nie. Tzn. pani w sklepie czy w okienku na poczcie może mną wytrzeć podłogę i ja najprawdopodobniej nie będę się umiała odezwać, a wszystkie cięte riposty przyjdą mi do głowy dwa dni później. W bliskich relacjach – w dużej liczbie przypadków umiem. Ale to też nie tak z marszu. Najczęściej moja decyzja porozmawiania z kimś o naszych relacjach i tym, co mi nie pasuje, jest poprzedzona dłuuugim okresem „tentegowania w głowie”. A i wtedy nie jest mi łatwo się do tego zabrać.

Przerywnikami w tym wpisie będą zdjęcia pajęczych sieci – wyglądają na takie ulotne i delikatne, a są pięć razy mocniejsze od stali o tej samej wadze. Trzy razy od Kevlaru.[1] Taka subtelna metafora 😉

Ustalmy o co mi chodzi. Nie mam zamiaru tu mówić o każdym rodzaju kłamstwa. Chodzi mi o bardzo specyficzny rodzaj – gdy nie decydujemy się szczerze powiedzieć drugiej osobie, co o niej myślimy i jakie emocje w nas wzbudza. Oto przykłady takich kłamstewek i niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto tego nigdy nie powiedział:

– „jesteś świetnym facetem, ale ja po prostu nie szukam teraz związku” zamiast „nie podobasz mi się i opowiadasz obleśne żarty”;

– „nie najlepiej się dziś czuję, chyba zostanę w domu” zamiast „wolę pooglądać <<Kuchenne rewolucje>> żrąc przy tym czekoladę zamiast jechać do Ciebie i kolejny raz wysłuchiwać Twoich żali na temat Twojego faceta”;

– „to nie jest tak, że Cię nie lubię” zamiast „irytujesz mnie od dawna”;

– „[porozumiewawcze uśmieszki i przewracanie oczami]” zamiast powiedzianego w cztery oczy: „ej, nie wiem czy wiesz, ale rozpiął Ci się guzik bluzki i widać, że jesteś bez stanika”;

– „no, fajnie było Cię widzieć, ale muszę już lecieć” zamiast „wysłuchiwanie kolejny raz tych samych opowieści o Twojej pracy nie jest dla mnie interesujące”;

– „uhm… mhm… aha…. no…” zamiast „możesz mi to opowiedzieć później, bo teraz jestem zajęta?”;

– „nie dzwoniłam, mamo, bo mam ostatnio takie urwanie głowy w pracy” zamiast „nie mam ochoty do Ciebie dzwonić i wysłuchiwać jak narzekasz na tatę i obgadujesz sąsiadów”.

Czemu nie decydujemy się powiedzieć ludziom prawdy? Bo boimy się zrobić komuś przykrość i nie chcemy, żeby ktoś się na nas zezłościł. A skąd nasze przekonanie, że tak się kończy mówienie komuś prawdy? Ponieważ albo zostaliśmy tak wychowani albo nasze doświadczenia w tym względzie są negatywne. Co do wychowania – będzie krótko. Nasi rodzice wychowywali nas najlepiej jak umieli. Ale to stwierdzenie nie jest równoznaczne z „najlepiej na świecie”. Dlatego warto czasami zachować się jak naukowiec i przetestować prawdy zasiane przez nich w naszych głowach.

Kwestia negatywnych doświadczeń wymaga dłuższego tłumaczenia i to na moim przykładzie. Pochodzę z rodziny o wielopokoleniowych tradycjach (zarówno ze strony matki jak i ojca) obrażania się na śmierć i życie, bo ktoś coś komuś powiedział / nie powiedział / nie tak powiedział. I bardzo często takie akcje kończyły się totalnym zerwaniem stosunków na wiele, wiele lat (albo póki jedna ze stron nie zmarła). Trochę śmieszne, trochę straszne. To znaczy bardzo zabawne, gdy czytasz o tym w książce. Ale wcale nie zabawne, gdy dorastasz w takiej rodzinie. Dla mnie to była bardzo jasna lekcja, której treść była następująca: „możesz mieć bliskich, którzy mówią, że Cię kochają i, że jesteś dla nich bardzo ważna. Ale jeśli powiesz lub zrobisz coś, co im się nie spodoba, to mogą kazać Ci się wynosić i nie będą Cię chcieli więcej znać.”. Taka życiowa lekcja. Dlatego też przez bardzo wiele lat nigdy nie mówiłam przyjaciółkom o niczym, co by mogło im się nie spodobać. Że coś w ich zachowaniu mi nie odpowiada, że drażni mnie lub rani, gdy traktują mnie w dany sposób. Nie mówiłam, bo bardzo zależało mi na relacji z nimi, a bałam się, że jeśli bym się odezwała, to one już nie będą chciały się ze mną przyjaźnić. A jeśli się już zdecydowałam, to po baaardzo długim czasie wylewałam z siebie wszystkie zakonserwowane przez lata żale. Na szczęście okazało się, że osoby, z którymi się przyjaźnię, są całkiem fajne i udało nam się jakoś przegadać te wszystkie trudne tematy. I dopiero te doświadczenia sprawiły, że powoli zaczęłam wierzyć, że to się da zrobić. Że można ludziom mówić różne nieprzyjemne rzeczy i mało, że oni nie zrywają wtedy relacji! Ta relacja się od tego poprawia (Szok i niedowierzanie. Przynajmniej dla mnie wtedy).

Chciałam jeszcze dodać, że dzisiejszy temat jest mi dobrze znany nie tylko z własnego doświadczenia. Jako psycholog zajmowałam się głównie pracą z grupami, gdzie sprawienie, by ludzie zaczęli się ze sobą komunikować szczerze i wprost jest jednym z podstawowych zadań prowadzącego. Jest to też warunkiem koniecznym, by grupa mogła pracować, a uczestnicy czerpać korzyści ze swojego udziału w tym przedsięwzięciu. Mam więc w pamięci bardzo wiele sytuacji, gdy ludzie próbowali mi wytłumaczyć, że namawianie ludzi do komunikacji wprost jest złym i niebezpiecznym pomysłem. I do tych zasłyszanych wielokrotnie argumentów będę się odnosić. Ponieważ te same osoby, które broniły się rękami i nogami, gdy jednak zdecydowały się na taki eksperyment, to uznawały później, że była to świetna decyzja.

Być może doczytaliście do tego momentu i myślicie sobie: „no dobra, cwaniaku, ale ja spróbowałam tak zrobić i ktoś zerwał ze mną kontakty”. I jasne, mogło tak się zdarzyć. I zaraz postaram się wyjaśnić dlaczego do tego doszło. Czemu w sytuacjach, gdy osoba A (nadawca) przekazuje osobie B (odbiorcy) negatywną informację zwrotną, to może dojść do zerwania kontaktów? Zazwyczaj, ponieważ którejś ze stron zabrakło umiejętności interpersonalnych, by się skomunikować efektywnie. Przyjrzyjmy się, co najczęściej zawodzi w przypadku nadawcy, a co, gdy mamy do czynienia z odbiorcą.

Błędy ze strony nadawcy.

Uważam, że najczęstszym problemem, gdy próbujemy powiedzieć komuś coś, co nie będzie miłe, jest jakość naszego komunikatu. Może się to brać z naszych negatywnych emocji związanych z nadchodzącą rozmową. I tu dwa dowcipy jako przykłady.

Siedziałem z żoną, przy śniadaniu, bardzo przyjemnie było: grzanki, kawa, jajko; i w pewnym momencie poprosiłem żonę o sól- ale że byłem bardzo zamyślony, zamiast powiedzieć „Poproszę o sól” powiedziałem: „Ty stara kurwo zmarnowałaś mi 20 lat życia”. [2]

Idzie zając przez las do lisicy, żeby pożyczyć patelnię. I myśli sobie: „ach, pożyczę od lisiczki patelnię, ona jest taka miła, na pewno pożyczy. Wrócę do domku, zrobię sobie jajecznicę z grzybami, ale będzie pycha!”, ale za chwilę zwalnia kroku i myśli: „zaraz, zaraz. Lisica pożyczyła mi kiedyś kosiarkę i ja jej przed oddaniem nie wyczyściłem… ale była wtedy zła!”. Idzie dalej i przypomina mu się kolejne wydarzenie: „lisica pożyczyła mi kiedyś wazę do zupy, a ja jej oddałem uszczerbioną. Nieeee, lisica mi nic nie pożyczy. Pewnie, jak przyjdę, to jeszcze na mnie nawrzeszczy. Pewnie obgadała mnie do wszystkich w lesie, żeby mi nikt nic nie pożyczał”. I w trakcie tych przykrych przemyśleń zając doszedł do domu lisicy. Puka do drzwi, cały czas mamrocząc coś gniewnie pod nosem. Drzwi otwiera lisica i mówi: „cześć, zając!”, a na to zając: „W DUPĘ SE WSADŹ TĘ SWOJĄ PATELNIĘ!!!”.

Mam nadzieję, że już wiecie, o co chodzi. Gdy leżą nam na sercu inne niezałatwione sprawy, to zdarza nam się powiedzieć różne rzeczy dużo ostrzej, niż na początku zamierzaliśmy. A jeśli mamy jeszcze z tyłu głowy taką myśl (jak ja miałam), że i tak ta osoba się nigdy więcej się do nas nie odezwie, to już w ogóle po co się hamować, można jechać po całości. I wtedy pojawiają się pełne pretensji stwierdzenia: „ty zawsze”, „ty nigdy”, „jesteś taką…”. A takie stwierdzenia zamiast pomagać nam w przekazaniu tego, o co nam chodzi, powodują, że uwaga drugiej osoby przenosi się z próby wysłuchania nas na próbę obronienia siebie. No i z niewinnej rozmowy wywiązuje się prawdziwa awantura.

Niekiedy też przygotowując się do samej rozmowy, wyobrażamy sobie najgorsze scenariusze. Że ktoś nas zwyzywa albo zacznie nas atakować na zasadzie „jak Ty możesz mnie krytykować, jeśli sama zrobiłaś XYZ?!?”. I jeśli przemiędlimy sobie w głowie taką rozmowę wystarczająco wiele razy, to stając naprzeciwko realnej osoby zaczynamy (jak ten zając) dyskutować nie z realną osobą, ale z naszym wyobrażeniem.

Błędy ze strony odbiorcy.

Zdarzają się osoby, które nie są w stanie przyjąć żadnej negatywnej informacji na swój temat. Każdą, najmniejszą próbę krytyki traktują jak atak i reagują agresją. A, gdy jest już po wszystkim, to rzeczywiście zrywają kontakt i zajmują się obrabianiem tyłka osobie, która ośmieliła się zwrócić im uwagę, że coś robią nie tak. Potwierdzam jeszcze raz, są tacy ludzie. Ale tak naprawdę jest ich bardzo, bardzo mało. Żeby się zachowywać w taki sposób, to trzeba mieć poważne braki w umiejętnościach interpersonalnych lub być zaburzonym. Niestety, takie doświadczenia zapadają nam w pamięć najbardziej, bo są bardzo spektakularne i najczęściej kosztują nas wiele nerwów. I po kilku latach człowiek nie pamięta, że dziesięć razy powiedział komuś coś niemiłego i udało się normalnie dogadać. Ale tę sytuację z Aśką, gdzie po rozmowie z Tobą, ona napisała do wszystkich Twoich znajomych na fb, jak to ją wstrętnie potraktowałaś (i, że ona nie rozumie, jak można się zadawać z taką osobą), a następnie porysowała Ci auto, to będziesz pamiętać. I skutecznie Cię to zniechęci do kolejnych prób podjęcia szczerej rozmowy z kimkolwiek.

Tymczasem większość ludzi prezentuje średni poziom umiejętności interpersonalnych i średni poziom zdrowia psychicznego! I nie będą robić takich rzeczy. Co więcej, większość ludzi jest w stanie przyjąć negatywną informację zwrotną i ją przetworzyć w swojej głowie. Nawet, jeśli w pierwszej chwili się oburzą albo uniosą, albo postanowią wyjść i trzasnąć drzwiami. Gdy emocje opadną, to normalne osoby chcą wrócić do tematu, podyskutować, zrozumieć. Nie obrażają się na śmierć i życie. Co więcej, taka rozmowa, w której szczerze powiemy drugiej osobie, co nam nie pasuje, zazwyczaj wyraźnie poprawia jakość relacji. Po prostu zaczynamy czuć się bliżej. A czy są plusy z konfrontacji z człowiekiem zaburzonym? Według mnie tak, choć zapewne ciężko je dostrzec zza porysowanego auta. Największym plusem jest to, że po jednej takiej akcji masz jasność – to jest zaburzony człowiek, utrzymywanie z nim kontaktów nie ma żadnego sensu. Ta relacja nigdy się nie zmieni i nie masz co tracić sił na podejmowanie kolejnych prób. Można oficjalnie zamknąć sprawę i iść dalej.

Szczera rozmowa o tym, co nam w relacji z drugim człowiekiem nie pasuje, może być naprawdę wnoszącym doświadczeniem (zarówno dla jednej jak i drugiej strony). O ile uda nam się uniknąć błędów typowych dla nadawcy i nie trafimy na zaburzoną osobę. Tymczasem, w naszym społeczeństwie funkcjonuje takie założenie, że dawanie komuś negatywnej informacji zwrotnej zawsze jest czymś strasznym, okropnym, łamiącym życie i krzywdzącym. Gdy podczas prowadzenia grupy zaczęłam ludziom tłumaczyć, że aby zajęcia przynosiły im korzyść, to muszą się zdecydować na szczerą komunikację, gdzie mówią sobie zarówno o miłych jak i niemiłych emocjach względem siebie, to jedna dziewczyna zareagowała oburzonym okrzykiem: „ty chcesz, żebyśmy po sobie jechali?!?”. Bo tak to jest społecznie odbierane. Obrażanie, ubliżanie, krytykowanie, „jeżdżenie po kimś”. Bez myśli, że negatywna informacja zwrotna to czasami najlepsza rzecz, jaka może nas w życiu spotkać. Dlaczego? Już tłumaczę na przykładzie.

Wyobraźcie sobie młodego mężczyznę, dajmy na to, że ma na imię Marek. Marek, jak sam mówi, „nie ma szczęścia w miłości”. Niby coś tam zagaduje do dziewczyn, od czasu do czasu pójdzie na randkę, ale jakoś nigdy nie udaje się nawiązać trwałej relacji. I, gdy już się nawet zbierze na odwagę i spyta jakiejś dziewczyny, dlaczego nie jest nim zainteresowana, to dostaje informacje, że to w ogóle nie jego wina. On jest fajnym chłopakiem. Po prostu ona akurat: musi się skupić na studiowaniu (pracy) / nie jest gotowa na związek / to nie jest dla niej odpowiedni czas na bliską relację / jest zainteresowana kimś innym. No taki pech. I biedny Marek się zastanawia, jak to jest możliwe, że zawsze trafia na dziewczyny, które są w „nieodpowiednim momencie swojego życia”. I umawia się z kolejną dziewczyną. I zachowuje się wobec niej tak samo, jak wobec poprzednich. I popełnia te same błędy, które powodują, że kolejna potencjalnie zainteresowana dziewczyna go skreśla. A gdyby tak któraś szczerze powiedziała, co naprawdę myśli? No ale to jest niedelikatne, żeby komuś powiedzieć, że gada tylko o swoim hobby i w ogóle nie daje innym dojść do słowa. Albo że opowiada żenujące, obleśne żarty. No i nie wypada mu powiedzieć, że się poci strasznie i to jest nieprzyjemne, gdy taką mokrą od potu dłonią łapie dłoń dziewczyny. Albo, że fatalnie całuje. A już najbardziej to nie wypada się przyznać, że fizyczna atrakcyjność ma znaczenie i bardzo krzywe zęby, niechlujny ubiór albo nieleczony trądzik powodują, że dziewczyna nie ma ochoty dać się zaprosić na kawę.

I takich historii w ramach swojej pracy usłyszałam bardzo wiele. Tymczasem, gdy ludzie w prowadzonych przez mnie grupach decydowali się szczerze ze sobą porozmawiać, to okazywało się, jak bardzo wnoszące (i zaskakująco niebolesne) były dla nich negatywne informacje zwrotne. Że w końcu im się w głowie układało, czemu ktoś kiedyś się wobec nich zachował tak, a nie inaczej. Czemu ta albo tamta osoba powiedziała do nich to czy tamto. W ogóle nie było rozpaczy, darcia szat i płaczu. No dobra, płacz był. Ale bardzo często to były łzy ulgi, że w końcu różne zagadkowe zachowania innych straciły aurę tajemniczości, a motywacje stały się zrozumiałe. Ludzie nie są z kruchego szkła, nie rozsypią się na kawałeczki, gdy powiesz im coś negatywnego na ich temat. Co więcej, negatywne informacje pozwalają nam dopełnić obraz samych siebie we własnej głowie. A im nasze wyobrażenie na temat nas samych jest bliższe rzeczywistości, tym zdrowsi psychicznie jesteśmy. Im bardziej jesteśmy świadomi tego, jak jesteśmy widziani przez innych, tym łatwiej też coś zmienić. Dlatego proszę, nie obierajcie innym (i sobie) szansy na takie świetne doświadczenie. Na szczerość nigdy nie jest za późno! Nawet jeśli od lat się z kimś zadajesz i od lat nie mówisz, co naprawdę sobie myślisz, to sytuacja wcale nie jest stracona. To naprawdę jest jedna z tych spraw, gdzie wyświechtane hasło „lepiej późno, niż wcale” ma zastosowanie.

Ponieważ ten blog był założony z przekonaniem, że chcę pisać na tematy związane jakoś z dziećmi i rodzicielstwem, to może się na koniec odniosę się do wychowania. Nie uczcie swoich dzieci „białych kłamstw”. Nie tępcie ich naturalnej skłonności do mówienia tego, co naprawdę myślą. Uczcie je, jak przekazać taką informację w sposób, który nikogo nie zrani. Uczcie je, że zawsze lepiej powiedzieć coś w cztery oczy niż wykrzyczeć w twarz na placu zabaw. Nie niszczcie tej prawdomówności w dziecku. Cywilizujcie ją. I dawajcie przykład sami. Ja będę uczyć swoje córy, że cokolwiek powiedzą mnie, to nigdy nie zmieni moich uczuć wobec nich. Że mogę być na nie zła, że mogę nie chcieć z nimi w danym momencie gadać, ale zawsze w końcu przyjdę i powiem: „porozmawiajmy o tym, co zaszło”. Będę je uczyć, że gadanie z ludźmi jest fajne. Ale dopiero gadanie z ludźmi szczerze jest NAPRAWDĘ fajne. To znaczy fajne jak skok ze spadochronem – najpierw człowiek jest obsrany po pachy ze strachu, a później się okazuje, że to była super sprawa. I że nie jest łatwe (przynajmniej pierwsze sto razy 😉 ), ale jest niesamowicie gratyfikujące – po wszystkim masz aż dwie nagrody. Pierwsza – zadowolenie z siebie, że umiesz coś takiego zrobić i, że się pokonało własny strach. Druga – fajniejszą, bliższą relację z drugim człowiekiem (albo porysowany samochód i jasną informację na przyszłość, z kim się więcej nie zadawać).

Pozdrawiam,

Matka Skaut.

P.s. Porozmawiajcie ze mną! Bardzo jestem ciekawa Waszego zdania i Waszych doświadczeń w tym względzie (i nie zaczynajcie komentarza od słów: „ja nigdy nie miałam problemu z mówieniem ludziom, co myślę” ;P ).

P.s.2. Jeśli ten tekst Ci się podobał, to proszę, pomóż mi pokazać go szerszej grupie ludzi – Twój like lub udostępnienie wiele dla mnie znaczą.

P.s.3 Ponieważ moje myśli w ostatnich miesiącach krążą wokół tematu szczerości i otwartości w relacjach, to okazało się, że zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy, napisałam trzy wpisy, które dotykają tych tematów i łączą się w pewną całość. Bardzo chciałabym za ich pomocą przekonać ludzi (albo chociaż jednego człowieka, nie mam jakichś wielkich wymagań), że jeśli chcesz mieć bliskie relacje, to otwartość nie jest opcjonalna. Otwartość i szczerość w tym wypadku są fundamentalne (dla fanów matematyki i logiki – są warunkiem koniecznym).
Odwaga w sercu – o szczerym mówieniu innym o naszych uczuciach wobec nich KLIK.

Co to znaczy „być miłym dla innych”? →KLIK.

[1] Informacje na temat pajęczych sieci: https://www.crazynauka.pl/nareszcie-umiemy-robic-pajecze-nici/ ; wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony unsplash.com

[2] https://www.wykop.pl/wpis/6615620/siedzialem-z-zona-przy-sniadaniu-bardzo-przyjemnie/