Rodzic gorszego sortu

Wszystkie ich znamy. TYCH rodziców. Nieuważnych, niedouczonych, nieudolnych, którzy nie potrafią zrobić najprostszej rzeczy przy dziecku, a jak już nawet zrobią, to okazuje się, że i tak źle. To oni, no wiecie, ten drugi sort rodzicielski. A łączy ich jedna wspólna cecha – mają penisa.

Gdy rodzi się pierwsze dziecko, to mało kto z nas jest specjalistą w sprawie ogarniania noworodka. Zarówno mąż, jak i żona czują się niepewnie, są wystraszeni i zagubieni. Historia zasłyszana od znajomych – po przywiezieniu dziecka ze szpitala, rozpakowali się, ona nakarmiła dziecko, dziecko zasnęło. Siedzą tak obok siebie na kanapie w totalnej ciszy i on pyta ściszonym głosem: „myślisz, że możemy pooglądać telewizję?”. No bo wrażenia są właśnie takie – że nic już nie będzie nigdy tak, jak wcześniej i w ogóle nie wiadomo, co wolno, a co nie wypada albo z jakichś względów nie wolno. Kobiety ogarniają się szybciej. I to nie dlatego, że mają jakieś nadprzyrodzone zdolności, tylko z jednego, bardzo prostego powodu – mają więcej możliwości ćwiczenia, bo to one zostają w domu z dzieckiem. W związku z tym kobieta nabiera kompetencji w byciu rodzicem, staje się powoli ekspertem w temacie swojego dziecka, a facet – nie. Taka sytuacja powoduje, że z jednej strony rośnie nam Super-rodzic, powiedziałabym nawet Nad-rodzic, Zaklinacz Dziecka o prawie-że-magicznych umiejętnościach. A z drugiej strony mamy rodzica-inwalidę, rodzica drugiej kategorii i gorszego sortu.

I na bazie tego dysonansu zaczyna się rozdarcie młodej matki pomiędzy „chciałabym, żebyś zajął się dzieckiem i żebym w końcu miała chwilę dla siebie” a „O, matko! Co Ty wyprawiasz?? Zostaw, ja się tym zajmę”. I tak te emocje i uczucia mieszają się ze sobą – trochę dumy, że jest się takim wymiataczem w zajmowaniu się dzieckiem z lekką pogardą i zniecierpliwieniem, że facet tego nie umie. Trochę zadowolenia z siebie, że potrafisz uspokoić dziecko w kilka sekund i trochę irytacji, że nie można wyjść wieczorem do kina, bo on dziecka nie wykąpie. Trochę mizianka po swoim ego, że się jest takim świetnym rodzicem i trochę poczucia osamotnienia, że się jest jedynym takim świetnym rodzicem w tej rodzinie. Trochę rozczulania „och, jaki on uroczo nieporadny! No ale cóż, to tylko facet! Tak naprawdę to trochę tak, jakbym miała dwójkę dzieci, a nie jedno” i trochę wściekłość, gdy po raz dziesiąty to Ty musisz wstać do dziecka w nocy, bo tylko na Twoich ramionach zaśnie z powrotem. Trochę poczucia winy, bo: „jak ja go mogę zostawić, przecież dziecko będzie wyło cały czas” i trochę poczucia krzywdy, bo: „czy naprawdę nie mogę mieć ani chwili dla siebie???”. Trochę ulgi, że na chwilę wyrwałaś się z domu na spotkanie z koleżanką i nieustający niepokój i sprawdzanie telefonu, czy czasami on za chwilę nie zadzwoni, a w tle wycie dziecka i błagalne: „wracaj”. I te wszystkie wymieszane emocje działają. Powodują, że to, co zaczynamy czuć do swojego partnera, to jakaś dziwaczna mieszanka irytacji, litości, pogardy, rozczulenia, pragnienia, by się zaopiekował i jednocześnie niechęci do tego, by się w cokolwiek wtrącał.

Myślę, że ze strony kobiet tą sytuację wzmacniają i nakręcają dwie siły, które powodują, że wyrwanie się z tego jest tak trudne. Po pierwsze – poczucie niezastąpioności. No bo nikt nie jest taką ekspertką w temacie Twojego dziecka jak Ty. To Ty potrafisz z jednej miny, skrzywienia buzi czy jęknięcia bezbłędnie odczytać, czego dziecko chce. Gdy Ty bierzesz wyjące dziecko na ręce, to ono natychmiast milknie i wtula się w Ciebie. To Ty wiesz, która zabawka jest jego ulubiona i jak umyć mu głowę i obciąć paznokcie, żeby nie dostało histerii. Jesteś niezastąpiona. Niestety wiąże się to z jedną poważną niedogodnością – oznacza, że nikt Cię nie może zastąpić.

Druga siła to poczucie winy. Mnie męczyło nieustannie, gdy tylko zostawiałam z kimś Pierworodną. Ja wiem, że część kobiet martwi się wtedy o dziecko i ma poczucie winy związane z tym, że dziecku na pewno dzieje się krzywda, gdy zostaje bez matki. Ale to poczucie winy jest związane z byciem niezastąpioną. Tymczasem moje poczucie winy dotyczyło osoby, która się dzieckiem zajmowała. Bałam się, że Młoda będzie wyć albo marudzić i opieka nad nią, to będzie jakiś dramat. I że moim obowiązkiem jest przeprosić tą osobę za każdym moment, gdy moje dziecko dało czadu. Przeprosić, nawet jeśli tą osobą był mój mąż. Jakoś tak wewnętrznie czułam, że to jest tylko MOJA odpowiedzialność, że tylko JA powinnam znosić wycie i humory dziecka, a pozwalanie, by ktoś inny mnie zastąpił, jest zwalaniem na kogoś moich obowiązków. I to poczucie nie wynikało z tego, że mój mąż kiedykolwiek mi zasugerował, że taki jest podział ról w naszym związku. A jednak, tkwiło to we mnie głęboko. Oczywiście i tak zostawiałam dziecko pod opieką męża. No bo przecież każdy wie, że młoda matka powinna mieć czas, żeby zadbać o siebie, poczuć, że świat poza dzieckiem jeszcze istnieje i tak dalej. Oczywiście, że wychodziłam. Tylko że nie umiałam czerpać przyjemności z tych wyjść. Bo cały czas gdzieś w środku czułam takie napięcie, że przecież właśnie teraz moje dziecko może wyć, a mój mąż stoi bezradnie i nie wie, co zrobić. Dla mnie cała sprawa skończyła się tym, że pewnego razu, gdy wróciłam z kina, to stanęłam przed mężem i oznajmiłam, że mam coś bardzo ważnego do powiedzenia. I powiedziałam: „Ona jest TAK SAMO moim dzieckiem, jak i Twoim. Ty masz TAK SAMO jak ja obowiązek zajmowania się nią i, gdy to robisz, to nie robisz mi żadnej łaski czy przysługi. Jesteś TAK SAMO jak ja jej rodzicem” no i wybuchnęłam płaczem. Bo tak naprawdę, to nie on potrzebował to usłyszeć, tylko ja potrzebowałam to powiedzieć. Na głos.

I myślę, że wiele kobiet potrzebuje to usłyszeć. Najlepiej od samych siebie, ale na początek pozwolisz, że chociaż ja Ci to napiszę. To jest wasze wspólne dziecko. Twój facet jest NA RÓWNI, tak samo, rodzicem, jak Ty. I dlatego należy mu się kredyt zaufania. Moja przyjaciółka powiedziała mi, że zanim jeszcze została matką, to dużo pewności siebie w zajmowaniu się niemowlęciem dała jej możliwość zajęcia się moją córką. Najbardziej zadziwiło mnie jej tłumaczenie, co sprawiło, że poczuła się kompetentna i godna zaufania. Bo (tu dosłowny cytat): „nie stałaś nade mną i nie sprawdzałaś, czy wszystko robię dobrze”. Czyli takie „porzucanie dziecka” bez tysiąca uwag w stylu „ale pamiętaj”, „tylko uważaj”, które według wielu osób świadczy o tym, że jest się złą, niewystarczająco kochającą matką, okazuje się być wyrazem zaufania do kompetencji drugiego człowieka. Kto by się spodziewał.

A co ja myślałam wtedy o zostawianiu swojego niemowlęcia pod opieką bezdzietnej osoby? Myślałam: „no i cóż najgorszego może się stać? Najwyżej dziecko sobie trochę powyje, ona się trochę spoci pod pachami ze stresu, a ja wrócę do domu wcześniej. Nikt od tego nie umrze.” No ale wtedy to ja już wtedy byłam po poważnej rozmowie z samą sobą.

W związku z tym wszystkim mam dla wszystkich matek następującą propozycję. Następnym razem, gdy gdzieś wyjdziesz, a dziecko zostanie z ojcem, to:

– nie dzwonisz,

– nie piszesz,

– nie prowadzisz nieustającej inwigilacji (co robicie? wyślij mi zdjęcie!),

– po powrocie nie żądasz zdania raportu z każdej minuty (ile zjadło? O której zasnęło? Czy było dużo płaczu? A którym szamponem umyłeś mu głowę?).

Robisz założenie, że Twój facet jest kompetentnym rodzicem. Może mniej wyćwiczonym w obchodzeniu się z dzieckiem jak Ty, ale da sobie radę. I to, że robi coś inaczej, niż Ty byś to zrobiła, to NIE ZNACZY, że robi to źle. Przecież to nie chodzi o to, żeby Wasze dziecko miało mamusię i tę drugą, trochę nieudolną kopię mamusi (z penisem). Twój facet też musi mieć czas i możliwość nauczyć się jak być ojcem Waszego dziecka. A Ty masz mu na to pozwolić.

A na koniec prośba do wszystkich młodych ojców. Kiedy puszczasz swoją kobietę „na wychodne”, to proszę Cię, błagam, nagłym wypadkiem, który usprawiedliwia telefon do niej jest wyjazd z dzieckiem do szpitala. Z każdą inną sprawą sobie poradzisz. A o tym, jak sobie poradziłeś, to możesz jej opowiedzieć, jak wróci do domu. Albo możesz jej też nie opowiedzieć. Przecież Ty i dziecko też możecie mieć jakieś swoje tajemnice.

Dacie radę!

Matka Skaut.

P.s. Jeśli przeczytałaś aż dotąd, to znaczy, że ten tekst Cię co najmniej zaciekawił. wzbudził w Tobie jakieś emocje. Może się ze mną zgadzasz, może uważasz, że moje przemyślenia są kompletnie od czapy. Nie wiem tego. I nie dowiem się, o ile nie zostawisz po sobie jakiegoś znaku życia. Proszę, daj znać, co sądzisz, udostępnij ten wpis, jeśli uznajesz, że jest wartościowy. Albo pokłóć się ze mną. Wszystko, tylko nie milczenie i obojętność.