Tak szybko to się mnie nie spodziewaliście, co? W to paskudne, zimne i wietrzne niedzielne popołudnie przynoszę Wam garść rozgrzewających linków i odkryć z ostatnich miesięcy.
– Galanta lala – blog promujący ruch ciałopozytywności. Refleksje na temat własnego ciała i tego, jak je postrzegam i oceniam są mi ostatnio bardzo bliskie, ponieważ pomimo że od porodu minęło już pół roku, to mało, że nie udało mi się schudnąć, to jeszcze przybrałam na wadze. Pierwszy raz jednak jest we mnie dużo mniej niechęci (a nawet nienawiści) wobec siebie samej, a więcej jakiegoś takiego… przyglądania się tej sytuacji. Do akceptacji mojego obecnego wyglądu albo zadowolenia z niego jest mi jeszcze bardzo daleko, ale mam poczucie, że odczuwam wobec mojego ciała o wiele mniej negatywnych uczuć niż w czasach, gdy byłam dużo szczuplejsza i, obiektywnie patrząc, miałam dużo mniej powodów do takiej niechęci. Ula pisze niekiedy ostro, ale jest wojowniczką w słusznej sprawie, a takim, wiadomo, wolno więcej.
– fanpage Mężczyzna spełniony – no to to jest po prostu taka perełka, że aż mi się oczy śmieją na samą myśl o nim. Fanpage ma przewrotne założenie – ośmieszyć seksizm poprzez odwrócenie perspektywy. Jest pisany tak, jakby w Polsce panował matriarchat, kobiety rządziły światem, a tradycyjną rolą mężczyzny było bycie gospodyniem domowym. Polecam Wam z całego serca nie tylko przeczytać sobie wpisy, ale przede wszystkim KOMENTARZE. To są dopiero cudeńka – czytelnicy podejmują grę i piszą dokładnie to, co zwykle można przeczytać w sieci o kobietach. I to odwrócenie sytuacji obnaża w pełni absurdalność seksistowskich komentarzy. Dla przykładu taki komentarz pod zdjęciem roznegliżowanego mężczyzny: A w ogóle, widać, że ten koleś to kurew, zdzir i chujodaj, na pewno dawał kuśki gdzie popadnie, zużyty jest. Takiego to tylko przelecieć, ale rodziny bym z nim nie założyła. Potem będzie płacz, że żadna nie chce takiego używanego. Pamiętajcie, do każdego zamka zawsze jest zestaw kilku kluczy, klucze można dorabiać. Natomiast klucz musi pasować tylko do jednego zamka, nikt dodatkowych zamków nie dorabia.
– Ania Broda Lala lili – cudnej urody piosenka dla dzieci, która (co rzadko idzie w parze) podoba się zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Uwaga, wpada w ucho i ciężko później przestać nucić.
– Mrówka Zofia opowiada o kwiatach, drzewach, jagodach i grzybach Stefan Casta i Bo Mossberg – książka, którą jaram się nie tylko ja i Paweł, ale i Najstarsza. Pięknie wydana, z ogromną ilością ilustracji i ciekawostek na temat roślin występujących w Polsce. Zabraliśmy ją do parku i próbowaliśmy rozpoznać każde drzewo. Zebrałyśmy grzyby w lesie i w domu porównywałyśmy je do obrazków w książce. Bawiliśmy się świetnie (to znaczy nie tylko ja i Paweł, dzieci też).
– Hannah Gadsby Nanette – stad-up, który można obejrzeć tylko na Netflixie. Bardzo nietypowy… w wielu momentach w ogóle nie powodujący śmiechu, tylko zachęcający do gorzkiej refleksji nad stanem społeczeństwa. Hannah opowiada o swoich doświadczeniach związanych z byciem osobą homoseksualną dorastającą w Tasmanii w środowisku silnie homofobicznym (wiecie, że w Tasmanii homoseksualność była przestępstwem do 1997 roku!?). Dzieli się swoimi refleksjami na temat tego, jak poprzez bycie komikiem, starała się przepracować swoje traumatyczne doświadczenia i co z tego wynikło. Niestety, polskie tłumaczenie niekiedy słabo sobie radzi z żartami Hannah, więc warto się bardziej wsłuchiwać niż czytać.
– Tig Notaro Happy to be here – i jeszcze jeden stand-up (i też z Netflixa). Przyznam Wam się, że ja naprawdę, naprawdę nie lubię stad-upów. Mam wrażenie, że w ogromnej mierze opierają się one na żenujących żartach dotyczących fizjologii i seksu. I nie chodzi o to, że mnie oburzają albo zniesmaczają takie tematy. Ludzie, jak chcecie sobie pożartować z włosów łonowych albo z pierdnięć, to róbcie to, ale niech to będzie śmieszne! A w ogromniej części przypadków, mam wrażenie, że komik zakłada, że będę się śmiała, bo powiedział: „dupa” albo „penis” albo „sperma”. Takie rzeczy bawią gimnazjalistów, ze mną musicie się bardziej postarać. Tymczasem, gdy obejrzałam stand-up Tig, to nie mogłam się nadziwić. Ani jednego żenującego, fizjologicznego żartu, (chyba) ani jednego przekleństwa. I tak cudownie zabawna, choć w dość nieoczywisty sposób. Polecam wszystkim, którzy myślą, że stand-up nie jest dla nich. A na youtubie możecie posłuchać kawałka jej wystąpienia, gdy wyszła na scenę kilka minut po tym, gdy dowiedziała się, że ma raka piersi.
– Babcocha Justyna Bednarek – Przyznam się Wam, że mam spory problem z książkami dla dzieci, bo najczęściej jest w nich popełniany któryś z następujących błędów:
– są PO PROSTU DURNE!!! Wydawcy zakładają, że dzieci to i tak debile, nic nie rozumieją i można pisać jakiekolwiek bzdury, byle się rymowało. No i nienawidzę złych, niedokładnych rymów. I braku RYTMU!!! Ludzie! Oprócz rymów musi być rytm!!!
– są pisane pod dorosłych – to jest przypadłość szczególnie tych nowych książek. Tak, jak od czasów Shreka filmy dla dzieci są coraz mniej dla dzieci, a coraz bardziej dla dorosłych, którzy te dzieci ze sobą przyprowadzają do kina, tak książki dla dzieci coraz częściej też nie są po prostu dla dzieci, tylko starają się co jakiś czas (bardziej lub mniej umiejętnie) mrugać oczkiem do dorosłych. Niekiedy ze sporą stratą dla dzieci, bo treść staje się dla nich niezrozumiała. Jest też sporo książek, które nie tyle chcą rozśmieszyć dorosłych, co ich wzruszyć. I nad takimi książkami dorośli się rozpływają, że takie piękne, że taką ważną treść przekazują. A dzieci? A dzieci najczęściej w ogóle nie kumają, o co chodzi.
– są kompletnie nielogiczne i uczą dzieci akceptowania kompletnego braku logiki. Choćby seria o żółwiu Franklinie – Franklin chodzi w bluzkach, ale bez spodni i majtek. A co najlepsze, Franklin nosi kurtkę. I jak ma ją założoną, to jego skorupa jest… na kurtce!!! Jak to jest możliwe?!? I to nie chodzi tyko o rysunki, treść bajek też jest dramatycznie nielogiczna. Na przykład mama Franklina pojechała do szpitala i urodziła jego siostrzyczkę. Nie żeby żółwie wykluwały się z jajek.
– i ostatni, grzech główny książek dla dzieci – morał wpychany do gardła. Każda bajka musi się kończyć takim pouczeniem, pogrożeniem palcem: „zobacz, jak kończą ci, którzy…”. Nie lubię, jak książka próbuje mi wepchnąć morał do gardła i to tak głęboko, żebym czasami go nie wypluła. Takie akcje kończą się odruchem wymiotnym. Zarówno w rzeczywistości, jak i metaforycznie.
Jak widzicie, nienawidzę większości książek dla dzieci. To może kiedyś napiszę Wam o tych, które lubię. Na razie chcę się z Wami podzielić książką, która mnie zachwyciła ostatnio. Babcocha to książka, która wydawała mi się w pierwszej chwili pisana „pod dorosłych”, ale okazało się, że dziewczynom bardzo się podoba. Tytułowa Babcocha to czarownica, która postanawia zamieszkać w niewielkiej wsi w Polsce we współczesnych czasach. Książka jest w wielu momentach trochę absurdalna, ale bardzo przyjemnie się ją czyta. Jest podzielona na 54 krótkie opowiastki i część z nich zawiera jakąś naukę albo morał, ale nigdy w nachalnej formie. Książkę mamy z biblioteki, ale już wiem, co dziewczyny dostaną na Mikołajki.
– Nigdy dość dobra Karyl McBride – książka dla dorosłych córek narcystycznych matek. Umieszczam ją tutaj, ale od razu chcę dodać zastrzeżenie. NIE uważam, żeby ta książka mogła zastąpić terapię jakiekolwiek osobie, która była wychowywana przez rodzica z narcystycznym zaburzeniem osobowości (a ta książka nam w wielu momentach obiecuje „uzdrowienie”, jeśli tylko ją uważnie przeczytamy i wykonamy wszystkie ćwiczenia w niej zawarte). Więc po co polecam tę książkę? Ponieważ daje pewnego rodzaju ulgę. Pomaga jakoś usystematyzować, poukładać, lepiej zrozumieć doświadczenia naszego dzieciństwa. Okazuje się, że zachowania naszej matki po pierwsze nie były z dupy, niezrozumiałe i dziwaczne. Wręcz przeciwnie, tworzą pewien łatwy do rozszyfrowania schemat (to znaczy łatwy teraz, dla świadomego dorosłego. Dla dziecka – niestety nie). Po drugie, daje nam ulgę, że nie jesteśmy w tym osamotnieni. Okazuje się, że jest wiele matek, które robią dokładnie to samo.
– blog Wielki Zachwyt – Basia pisze o dzieciach i ich łączności z naturą. I o tym, jak sama (dzięki dzieciom) odzyskuje swój zachwyt nad światem. Inspiruje i podpowiada, jak wraz ze swoją rodziną na nowo zachwycić się naturą. Polecam Wam bardzo też grupę facebookową dla rodziców, która przynależy do bloga. Fajne miejsce, gdzie ludzie nie są zbytnio zainteresowani, by pouczać się nawzajem, jak wychowywać dzieci. A za to bardzo chętnie będą roztrząsać na wszystkie strony temat „jaki scyzoryk dla trzylatka?”.
– Chyba już tradycyjnie musi się pojawić coś do jedzenia. I chociaż nasza rodzina je coraz rzadziej mięso, to ten przepis jest tak zarąbisty i bezwysiłkowy, że musicie go znać – wyczesany indyk. Ja robię od razu z podwójnej ilości składników i starcza na 3-4 dni. Robię bez dyni, bo nie chce mi się dodatkowo wysilać. A co do samego procesu pieczenia. Ja nie mam wolnowaru, wkładam wszystko do piekarnika w żeliwnym garnku. Najpierw nastawiam na 200 stopni, po jakiejś godzinie zmniejszam na 150 stopni i zostawiam na całą noc. Rano macie pięknie pachnący dom i pyszne danie (możecie zapakować sobie do pracy, ale nie czarujmy się, możecie też zjeść porcję na śniadanko zamiast owsianki). Mięso jest super-miękkie i rozpadające się, a sos – niesamowicie aromatyczny, słodko-ostry. Najlepiej smakuje z kaszą gryczaną i ogórkami kiszonymi. Równie dobrze – na zimno na pajdzie chleba z masłem.
– Capitain fantastic – film, który obejrzałam jakiś rok temu, a nadal zdarza mi się o nim myśleć. O czym jest? Chyba ciężko to opisać, a jednocześnie nie zdradzić rzeczy, które widz sam powinien odkryć podczas oglądania. Ogólnie opowiada o ojcu sześciorga dzieci, który wychowuje je z dala od cywilizacji i w zgodzie z naturą. I pewnego dnia ze „świata zewnętrznego” dociera informacja – matka dzieci popełniła samobójstwo. Cała rodzina wyrusza w drogę na pogrzeb. I jest to podróż, która odmieni ich wszystkich.
I na koniec piosenka z filmu, która jest coverem hitu Guns’n’Roses Sweet child of mine (i jest od niego dużo fajniejsza). Myślę, że zostanie ze mną na wiele lat.
Miłego czytania, słuchania i oglądania,
pozdrawiam Was serdecznie,
Magda (Matka Skuat).
P.s. Wiem, nie ma żadnego polecenia serialu. Po prostu od czerwca do teraz oglądaliśmy jeszcze raz wszystkie odcinki Przyjaciół. Ale! Czy wiecie, że jest już nowy sezon This is us? No a w piątek jest premiera House of cards.
P.s. 2. Zdjęcie wyrózniające z unsplash.com, pozostałe – materiały prasowe.